Relacja
Ultrakotlina czyli bieg dookoła kotliny jeleniogórskiej (136 km) był ciekawą przygodą. Cały tydzień poprzedzający zawody był nieprzyjemnie chłodny i deszczowy. Jednak prognozy pogody wskazywały na zdecydowane ocieplenie z niewielkimi przelotnymi opadami deszczu. W słoneczną sobotę 15.10 z Polany Jakuszyckiej punktualnie o godzinie 8:00 wyruszyło 40 zawodników. Warto dodać, że o godzinie 14:00 z Janowic Wielkich mieli wyruszyć biegacze krótszego dystansu – 78 km, wśród których była moja Gabi.
Pierwszą przeszkodą na mojej drodze były zaśnieżone Karkonosze. Od początku zawodów, biegłem na ok. 5-7 pozycji wraz z nowopoznanym Grześkiem. Poważny śnieg rozpoczął się w okolicach Szrenicy. Miejscami było naprawdę ciekawie. Z jednej strony mocny wiatr, mgła i niska temperatura w okolicach Śnieżnych Kotłów, zanurzanie całych butów w wodzie na odcinku Słonecznik – Kotły Wielkiego i Małego Stawu – Dom Śląski, z drugiej natomiast piękna aura w sobotnie południe na „królowej Karkonoszy” – Śnieżce oraz sprytne ześlizgiwanie się w amortyzującym śniegu. Na przełęczy Okraj (35,3 km) zameldowałem się jako 4. zawodnik. Niestety na punkcie odżywczym popełniłem błąd – nasypałem izotonik bezpośrednio do bukłaka (a powinienem rozmieszać go wcześniej w bidonie) i na wyjściu rurki zrobiła się grudka, która uniemożliwiła mi dostęp do napoju. Naprawa tej dolegliwości kosztowała mnie ok. 10 minut straty. Jednak dzięki temu, bardzo się zmobilizowałem, minąłem dwóch kolegów, z którymi wspólnie pokonałem Karkonosze, złapałem dobry rytm i ok. 15:30 zameldowałem się na 57 km w Janowicach Wielkich na trzeciej pozycji. Posiliłem się bardzo smaczną zupą pomidorową z makaronem i wyruszyłem w ciche Góry Kaczawskie. Bufet ulokowany na 80 km na Widoku, osiągnąłem jeszcze przed zmierzchem (czyli ok. 18:15). Szybko przekąsiłem owoce i czekoladę, dowiedziałem się, że Gabi była już tutaj ok. 2 h temu (co mnie bardzo ucieszyło!) i pognałem w dalszą podróż. Po wyruszeniu delikatnie wytaplałem się błocie i pognałem w kierunku Okola. Byłem nadal trzeci ze stratą ok. 30 minut. Czułem się bardzo dobrze. Po zapadnięciu z mroku, regularnie jadłem i piłem, utrzymywałem dobre tempo i byłem ciekaw co dalej. Bardzo skupiony (możliwość pierwszego poważnego błędu na trasie i zbiegnięcie do Dziwiszowa) dotarłem na bufet na Górze Szybowcowej (95 km). Od Janowic biegłem sam, wymijając maruderów z dystansu 78 km, ale nie spotykając żadnego biegacza z moich zawodów. Następnie przez Jeżów Sudecki i Perłę Zachodu dobiegłem do Goduszyna (107 km) i ciepły posiłek – smaczne naleśniki z serem. Dobrze oznakowaną trasą pobiegłem przez Komorzycę do Wojcieszyc, gdzie wbiegłem na niebieski szlak, kończąc kilkunastokilometrowy fragment trasy bez szlaku turystycznego. Nadal dobrze się czułem, byłem bardzo skupiony i czuwałem nad każdym detalem. Strata do prowadzącej dwójki nie ulegała zmianie (od Janowic traciłem do nich ciągle ok. 30 minut). Kolejny błąd popełniłem w okolicach 119 km, tuż przed ostatnim punktem odżywczym – upadłem na śliskich kamieniach. Nic mi się nie stało, ale przez upadek na plecy, kolejny raz zablokowała mi się rurka od bukłaka. Pomyślałem, że wypicie 1 l wody na bufecie w Górzyńcu, a także wzięcie ze sobą 0,5 l na ostatnie 15 km w zupełności wystarczy i nie będę tracił czasu na odblokowanie bukłaka. Wiedziałem, że jak ukończę mocne podejście na Wysoki Kamień, będę musiał jedynie zbiec na Polanę Jakuszycką (bardzo lubię ten odcinek!). Po posileniu się owocami i żelem energetycznym, ruszyłem na ostatnie kilometry. Mgła i lekkie opady deszczu nie przeszkadzały mi, ponieważ wciąż pozostawałem skupiony na głównym celu – mecie. Do Jakuszyc przybiegłem po 18 h i 53 minutach (czyli o 2:53 16.10). Byłem bardzo szczęśliwy na mecie z wielu powodów: 1) czekała na mnie Gabi, która zajęła w biegu na 78 km 2. miejsce, tracąc do zwyciężczyni jedynie 7 minut i 30 sekund ; 2) byłem trzeci – straciłem do zwycięzców – Witolda i Marka 25 minut (brawa dla nich!) ; 3) były moje urodziny ; 4) czułem się świetnie.