Odeszli na wieczny dyżur

Daniel Ważyński


Daniel Ważyński
1973-2005

Mateusz Hryncewicz


Mateusz Hryncewicz
1983-2005

8 lutego 2005 Daniel i Mateusz wybrali się na patrol narciarski w rejonie Małego Stawu. Poprzedniego dnia zaczęło mocno wiać od południowego zachodu, co spowodowało nagromadzenie lużnego materiału śnieżnego nad Źlebem Slalomowym. To częsta sytuacja w naszych górach i powód dużej liczby lawin. Tworzą się tzw poduszki powietrzne, gdzie nawiany, lekki, niezwiązany z podłożem śnieg odkłada się w stromych miejscach na poprzednio zmrożonym, twardym podłożu. Chłopaki wjechali do źlebu około godziny 11.00. Byli już daleko za połową, kiedy lawina ruszyła…

Według późniejszych ustaleń wywołałi mały obsuw, który zainicjował docelową lawinę. Masy śniegu były przeogromne. Do tego ukształtowanie terenu spowodowało, że zgromadzony na dużym polu śnieżnym materiał przejechał przez zwężenie w połowie źlebu. Mniej więcej tam byli Oni. Linia obrywu miała ponad 150 metrów, a grubość warstwy oderwanej dochodziła do 70 cm. Długość lawiniska przekraczała 500 metrów. To ogromne masy śniegu. Setki ton.

Pomoc wezwali turyści ze schroniska Pod Samotnią, którzy byli świadkami zdarzenia. Pogoda była stabilna i widoczność bardzo dobra. Jako pierwsi na miejsce dotarli Ratownicy grupy karkonoskiej GOPR stacjonujący na górnej stacji wyciągu na Kopę. W ciągu kilku minut uruchomione zostały wszelkie środki. Ruszyły kolejne grupy z dołu, dowożone ratrakami należącymi do kolei linowych w Karpacza. Od południa, śmigłowcami transportowani byli ratownicy z Horskiej Służby. Z Jeleniej Góry dojechali także strażacy. Łącznie na lawinisku pracowało około 50 osób w 30 minut po zejściu lawiny. To bardzo dobry wynik, świadczący o wysokich kompetencjach służb ratowniczych.

Daniel został wydobyty spod śniegu około 30 minut od zdarzenia. Od razu podjęto akcję reanimacyjną i śmigłowcem przetransportowano go do Szpiatala Wojewódzkiego w Jeleniej Górze. Mateusz był głębiej pod śniegiem. Minęło ponad 40 minut zanim udało się go oswobodzić. Zabrało go Czeskie pogotowie do Vrchlabi.

Zgon Daniela stwierdzono około godziny 15.00, Mateusza o 18.00…

Może… – w cieniu doliny poczuli JEJ chłód
i wjechali na szczyt, by bliżej Pana
być bezpiecznymi? …

Może… – skąpani w słońcu na szczycie ponad Małym Stawem
usłyszeli JEJ szept – i pomknęli w dół, by zagłuszyć go
szumem wiatru? …

Może… – widząc JĄ na dole przy drodze
chcieli się ukryć w dyżurce – pośród tych,
co jeszcze nie dziś? …

Czekała na nich.

Po nich przyszła

(autor nieznany)

Daniel miał 32 lata. Służył już prawie 10 lat w Grupie Karkonoskiej GOPR. Był mieszkańcem Jeleniej Góry. Miał dziewczynę z którą planował się zaręczyć. Był doświadczonym Ratownikiem i człowiekiem gór. W ciągu kilku lat działalności wyróżniał się wszechstronnością – był zarówno dobrym narciarzem, jak i wspinaczem zimowym czy letnim. Podejmował wszystkie możliwe wyzwania. Startował w rajdach przygodowych, biegach długodystansowych czy maratonach rowerowych.

Podczas któregoś z dyżurów na Kopie (górna stacja wyciągu krzesełkowego), siedziałem z nim razem przed dyżurką. Panorama obejmowała Jelenią Górę i Kaczawy, Rudawy, część Izerów. Wtedy Daniel rzucił hasło: – ciekawe ile by zajęło przejście tego wszystkiego. Trafił na podatny grunt. Byłem otwarty na takie propozycje. Umówiliśmy się na jesień. Oczywiście bez rozgłosu (nikt z nas tego nie potrzebował), ale poinformowaliśmy kilku chłopaków z GOPRu. Ostatecznie termin przypadł na weekend ze zmianą czasu na zimowy – ostatni weekend października. Na trasę wyruszył z nami Gniewko Oblicki. Reszta historii jest znana. Dodam tylko, że kiedy z Danielem wsiadaliśmy do autobusu w Jeżowie Sudeckim po rezygnacji, rozmowa była prosta. Wiemy już o co w tym chodzi, i za rok idziemy ponownie – tym razem: DAMY RADĘ. To był 24 październik 2004. Niecałe cztery miesiące później jechałem na lawinisko ratować chłopaków…

Mateusz był 10 lat młodszy. Karierę w GOPRze zaczął w grupie Jurajskiej. Mateusz był z Wrocławia, gdzie studiował. Niecały rok przed feralnym lutym 2005go przeniósł się do Grupy Karkonoskiej. Od razu zaczął się intensywnie udzielać i dało się wyczuć jego zaangażowanie w góry i pomoc innym. Był stosownie do wieku pełnym zapału i energii młodym człowiekiem. Mimo, że nie znałem go zbyt dobrze (bo krótko) blisko mi było do jego poziomu aktywności, w końcu wtedy dzieliły nas tylko dwa lata różnicy. Niestety, Mateusz nie doczekał ani jednego dnia życia więcej ponad 8 luty 2005…

Tamtego dnia, 8 lutego 2005 roku, około godziny 8 dostałem od Daniela smsa: “Idziemy dzisiaj na nartki, jak chcesz to o 9 spod Bacówki” Odpisałem, że nie mogę. Tego dnia pracowałem. Odpowiedział: “Widzisz pogodę? Żałuj”… Minęło 10 lat… Nadal nie wiem czy powinienem żałować czy nie… Ale Przejście trwa…

Maciej Koziński

Skip to content