Relacja XIV – Amadeusz Markiewicz

Relacja XIV – Amadeusz Markiewicz

XIV Przejście

 

W Piątek trzeba było wstać o 4.40. O godzinie piątej minut trzydzieści odjeżdża autobus PKS do Jeleniej Góry, dalej przesiadka na SPG i spacerek pod wyciąg.

9.30 już z numerem startowym 258, po sprawdzeniu regulaminowego wyposażenia zadekowałem się w Szałasie Żywieckim na kawie.

Około godzinę przed startem przyjechał Robert z Gryfowa, od niego dowiedziałem się że kolega z którym miałem iść jednak nie wystartuje.

 

Jeszcze tradycyjna minuta ciszy.

 

 I poszło!

 

Jako że szedłem sam od razu wyhalsowałem się na przodek, lazłem jako ósmy. Przelot łącznikiem, kamieniste podejście pod Kamieńczyk, pominięcie kasy KPN-u z kont bacznie obserwował kasjer dopytując się czy my na pewno z Przejścia (co by mu kasa nie uciekła).

 

I zaczęło się podejście pod halę. I tu spotkałem Krzysztofa Szmytkiewicza, szedł podobnym tempem i też sam, zapoznaliśmy się i dalsze kilosy pokonywaliśmy wspólnie. Podejście zgrzało jak zawsze, dopiero na grzbiecie trochę nas przestudziło.

Dojście na PK1 to był moment, dalej -a fu- wejście pod słonecznik, asz te kamienie.

Dalej szło dopiero przyspieszyć. Z ciekawości zaleźliśmy do Domu Śląskiego – chwalili się że dla uczestników darmowa herbata, Ale co z tego gdy bufetowa kazała czekać w kolejce? Wycieczka 40 dzieciaków przed nami. Zrezygnowaliśmy.

 

Kawy to ja już wolałem się napić na Okraju.

Wspinaczka na śnieżkę nie zajęła więcej niż15 min. Na szczycie zaczęło kropić. Ale co tam, kropiło tak że nawet kurtki nie wyciągałem. Zejście na czarny grzbiet – lunęło tak że kurtki nie zdążyłem wyjąć. Kończące się pasmo Karkonoszy poczęstowało nas śniegiem z deszczem.

 

Na szczęście na wysokości Jelenki przeszło i do Okraju już nas wysuszyło.

 

W schronisku przejściowiczów jeszcze nie wiele. Schabowego brak. Frytek też.

Na kolację poszła kawa i dwa Lwówki Ratuszowe – co by się lepiej szło.

15 min postoju zleciało w moment, i już lecieliśmy ku Przełęczy Kowarskiej, to dość szybki odcinek bo ciągle z górki. Ścięcie dwóch serpentyn, rozdroże pod Sulicą , Adolfowa droga i już przełęcz.

 

Następnie wpadliśmy na Grzbietową drogę i dalej goniliśmy plan. Przed wiatą spotkaliśmy Dawida Małachowskiego, nie bardzo znał trasę i poszliśmy dalej razem.

Szybki przelot przez grzbiet, i już meldujemy się na PK3 na którym to jest obsada trzy osobowa na czele z małym który to świetnie sobie radził:)

 

Od PK to już z górki:) Byle by do PŻ-u, w trasie trochę zmian ale co tam!

 

W Zielonej Dolinie w Janowicach na Pż-cie pomidorowa i herbata, chwila rozmowy z obecnym na punkcie GOPR-owcem i trzeba było się zbierać.

 

Co by tu nie pominąć najważniejszego punktu w Janowicach “namber tu” DELIKATESY MIREK,

Uzupełniliśmy wodę, parę batonów, bananów i o Lwówku Książęcym nawet nie wspominając.

Pod sklepem ustawiono ławy gdzie można było przysiąść, a gość popijający piwko gadał przejściowiczami 🙂

 

Lwówek został wycheblowany jeszcze przed stacją. Trzeba było zacząć gonić plan.

Szybkie opuszczenie Janowic, podejście pod różankę – (jak ja nie lubię tej górki)

I zlot do PK4 który to w tym roku był umiejscowiony na dole, we wsi.

Kolejny odcinek też zalicz się do tych szybszych. Co prawda po asfalcie, ale nieźle się idzie.

Dopiero podejście koło stadliny nas spowalnia. Kawałek jest tego podejścia pod baraniec. I tu jest trochę problemu – ROSA (o Różance nie wspominając) Trawa tak mokra że buty w moment mokre – moje i tak się długo opierały – ale o tym potem.

 

Ze zboczy barańca kapitalny widok na kotlinę, kawałek zejścia i Już mamy PK5 Przełęcz Komarnicka w pojedynczej obsadzie. Uzupełnienie wody, i ruszamy dalej w las i polany.

Do folwarku to droga w miarę dobra, dalej znowu rosa, ale przynajmniej na dole tylko mokro – ważne że z góry się nie leje.

 

Kolejny widoczek był z Przełęczy Widok. Dalej znowu rosa na łąkach, podejście pod Kapelę i parking pod Łysą Górą.

 

A tu nagle UPZ! 

Czytaj: Ukryty Punkt Zaopatrzeniowy!

Topol wystawił niezłą niespodziankę na trasie. Napiliśmy się kawy, uzupełniliśmy wodę, ciastko i banan był na drogę. Chwilkę pogadałem i trza było ruszać. Stojąc robiło się w moment zimno, a na parkingu to niezły wygwizdów.

 

Zejście w kierunku Chrośnicy i podejście pod Wysoczkę ciągle w rosie. Na podejściu ustawiono paliki z znakiem szlaku – kto nie zna przebiegu to miał łatwiej. Jeszcze tylko podejście przez chaszcze i już jesteśmy na górze. PK6 wita. Ognicho się jara, aż chciało by się zostać, ale cóż, plan sam się nie wyrobi:) 15 minut i Okole było nasze, teraz to byle na Szybowisko. To już z górki. Ale tylko do Chrośnicy 🙂 Dalej znowu podejście pod Leśnicę – górka rangi Różanki (upierdliwa)

Po minięciu Leśnicy i przekroczeniu asfaltu na Czernicę zaś te trawy. I tu moje buty ostatecznie skapitulowały na rosę, Przemokły i już mokre były do końca – taki już urok takich trepów. Więcej nie biorę. Buty do biegania co prawda w moment przemokną ale równie szybko wyschną a te niestety już nie.

 

Góra szybowcowa osiągnięta o 5.30, HEXA zamknięta na głucho, co z tego że wymędzone otwarcie o 7 skoro tak dobrze się szło że wyprzedzili my plan? Jajecznica, kawa… przepadło. O piwie nawet nie wspominając.

Skarpetki zmienione, stopy już przez wodę zdewastowane. Trza było z góry uciekać, zaczęło wiać. Wychładzało to w moment.

 

Razem z Krzyśkiem goniliśmy Dawida który to nie zatrzymywał się  przy HEXIE.

 

Z powrotem złapaliśmy go przed krzyżówką w Jeżowie. 1,5km asfaltu i w las. Obejście góry Gapy, trawy, rosa – stały zestaw atrakcji. Jeszcze czekaliśmy chwilkę na Dawida co nam naglę znika z pola widzenia.

 

Grób leśnika, odbicie w lewo i schodzimy do jeziora Modrego. Kładka, wspinaczka po schodkach i już nadziewamy się na PK8.

 

Z “Perły” dziarsko posuwamy się ku kawie. Lotos osiągnięty po około 40 minutaach, już tak szybko się nie lazło jak na początku, poza tym że już przez odciski było czuć każdy krok.

 

Na CPN-ie kawa i jakiś rogal, chwila postoju i dalej. Godziesza trzeba przejść.

Zejście do torów powtórka z rozrywki, przejście przez Goduszyn i osiągamy PK9.

PK9 to PK9 🙂 Zawsze kawa/herbata, obsada jeszcze w komplecie. (z tego co pamiętam gość startował w połówce)

 

Komorzyca wzięta przelotem. PK10 tym razem przed kościołem w Wojcieszycach.

Od Wojcieszyc już po niebieskim. Nie lubię przedzierać się przez te polany. Aby do Zimnej.

Bobrowe skałki, zejście do Górzyńca – standardowo – błotniście.

Na zejściu do Górzyńca ktoś zaczął za nami leźć, oglądam się a tu Topol. A nie. To młody Topol, dogonił nas wraz z Dawidem który to odłączył się od nas na Komorzycy.

 

PK11 Przed przejazdem, szybkie odmeldowanie się i dalej. Na zejściu w Górzyńcu Pierwsza próba pogonienia Krzyśka i Topola (młodego). Ja już wolno lazłem, nogi zdewastowane, a oni mieli całkiem spore szanse ukończenia poniżej 30h.

 

Na nic to się zdało. Czas podejść czas zacząć. Horyzont, SPD. I podejście pod Zakręt Śmierci.

 

Na wysokości Przejazdu Krzysiek z młodym Topolem polecieli na przód.

 

Z Dawidem pełzliśmy powoli ku Wysokiemu kamieniowi. Przed kamolcem kolega znikł mi z pola widzenia, a jako że PK 12 był za kamolcem to w tym kilometrze stwierdziłem że nie będę się zatrzymywał.

 

Pk 12 umiejscowiony był kilkaset metrów przed rozdrożem pod zwaliskiem. Dziewczyny siedziały w galaktyce.

 

Na zwalisku dogonił mnie Dawid, który to zaszedł zjeść coś ciepłego do kamolca, pogonił dalej na przód, a ja dalej swoim powolnym tempem pełzłem ku mecie.

 

Ostatni PK osiągnięty, do Bombaju nawet nie chciało mi się zachodzić, poza tym że zaczęło padać.

Co to by było za przejście z suchym przedziałem? Koło leśniczówki zauważyłem że ktoś za mną idzie. Dogonił mnie na wysokości polany zbiornikowej. Z Wojciechem Karaskiem szliśmy już do końca. We dwóch zawsze lepiej, tępo się trzyma. Bagno przed owczymi jak i za nimi to nic w porównaniu z pierwszymi paruset metrami toru saneczkowego.

 

Kamienie, woda, gałęzie – stałe uroki toru. Ale to już z górki. Meta za parę km.

 

Do szałasu dokulaliśmy się po 31h i 5 minutach, jeszcze tylko wspinaczka po schodach po dyplom.

 

Klamoty odebrane z depozytu, od razu się lepiej czuję jak się przebierze:) I do bufetu coś zjeść. Ale bufet nieczynny, asz to. Po pizzę trza dzwonić. Przywieźli z Tomato, największą i do tego dwa Lwówki:) 

 

Pojadło się to i spaś się zachciało. Nawet szmery w “Sztabie” nie przeszkadzały. Szło się zdrzemnąć. Ale do czasu. Winni: Czesi, sztuk 3. Asz ta zaraza, głośne to i kłótliwe, kłócili się o Okole. Nie wiele brakowało żebym się dźwigną i przypomniał im że terytorium Czech znajduje się 11 km z tond.

 

Nocka jakoś zleciała, rano zobaczyłem coś co mnie nieźle wnerwiło. WC na parterze. A ja kilka razy w nocy łaziłem na górę.

 

Na śniadanie jajecznica, kawa. I rozpocząłem oczekiwanie na zakończenie. 

Około 10 przybył Robert, trochę mu długo zeszło.

Przed 12 w szałasie stawił się Tomek, młody Topol i Wojciech. Byliśmy w komplecie:) Wreszcie można było na spokojnie pogadać. Zbliżała się 12, ostatni uczestnicy przybywali na metę witani brawami.

 

Na zakończenie wyszliśmy na zewnątrz. W losowaniu się tym razem nie poszczęściło:) 

Posiedzieliśmy jeszcze trochę, dyskutując o trasie i przejściu które to właśnie przeszło do historii, czas leciał, powoli zaczęliśmy się rozjeżdżać. 14.30 opuściłem szałas, został tylko powrót do domu.

 

Tegoroczne przejście było bardzo udane, wprawdzie nie udało sę złamać 30h ale co bym wtedy łamał za rok?

Koledzy Krzysztof Szmytkiewicz i Łukasz  Topolewski ukończyli po 28h 44m.

Na mecie zameldowałem się jako chyba 16 – już nie pamiętam – mam sposób aby to przypomnieć ale to potrwa. Tak to jest jak się pisze relację specjalnym systemem. System jutro.

 

I znów rok trzeba czekać…

Skip to content